Strony

wtorek, 14 kwietnia 2015

W krainie śniących – pogadanka na temat książki „Zimowe dzieci” Jennifer McMahon

Klimatyczna zimowa powieść z pogranicza horroru i dramatu obyczajowego. Akcja rozwija się równolegle na dwóch płaszczyznach czasowych – współcześnie oraz na początku XX wieku. 1908. Sarah Harrison Shea w niewyjaśnionych okolicznościach traci swoją córkę, by kilka dni później, przy pomocy tajemniczego rytuału „obudzić” ją. Czasy współczesne. Matka Ruthie i Fawn znika bez śladu, pozostawiając po sobie puste talerze. A to dopiero początek opowieści… Zagmatwane historie mężczyzn i kobiet rozgrywają się na przestrzeni wielu lat, pośród skutych lodem i przyprószonych śniegiem krajobrazów. Przeszłość przenika się z teraźniejszością, by pokazać, jak bardzo czas podlega interpretacji i jak „tamto” może kształtować „obecne”. Zmarli ożywają, a żywi odchodzą do świata umarłych, by tam szukać odpowiedzi na swoje niepokojące pytania. W całej powieści wieje chłodem, jednak od czasu do czasu robi się gorąco. Ten horror – do którego bardziej pasuje określenie: współczesna powieść grozy – jest pretekstem, żeby pokazać wiele kontrastów. Są to kontrasty mocne, wyraźne, czarno-białe niczym zimowy krajobraz.

Po przeczytaniu powieści „Zimowe dzieci” Jennifer McMahon postanowiłyśmy wymienić się poglądami i spostrzeżeniami na temat tej książki. Chcemy pokazać Wam różne sposoby widzenia tej historii, aby przedstawić bardziej obiektywną ocenę.

O „Zimowych dzieciach” dyskutują Aleksandra Jursza (zapraszam na jej BLOGA) i Anna Wójcik.

Aleksandra Jursza (A.J.) Wydawnictwo Media Rodzina zaprezentowało nam książkę z cyklu „Gorzka czekolada”: „Zimowe dzieci” Jennifer McMahon. Jest to opowieść, która ma przede wszystkim początek jak z horroru. Naprawdę się bałam, a nawet u Kinga tego nie miałam.

Anna Wójcik (A.W.) „Zimowe dzieci” łączą w sobie cechy horroru, dramatu i thrillera tworząc interesującą kombinację. Do mnie najbardziej przemówiły wątki zaczerpnięte prosto z dramatu obyczajowego, te które pokazały potęgę miłości w rodzinie.

A.J. Nie odebrałam tej historii jako opowieści o potędze miłości w rodzinie. Jest to powieść-przestroga, że nawet dobre intencje czasem nie wystarczą, by dobrze pokazać swoją miłość wobec innych. Tak szczerze mówiąc, większość obyczajowych wątków jest taka jakby… nie zapada w pamięć. Co innego tajemnice, za tym czytelnik podąża i jest ciekawy.

A.W. Dla mnie właśnie te wątki o rodzinie miały pewną wartość. Oczywiście były przestrogą, że nawet jeśli kogoś kocha się najmocniej na świecie, to trzeba pozwolić mu odejść. Najbardziej w książce zaciekawiła mnie jednak rodzinna tragedia, ilość nieszczęścia jaka spadła na jedną familię. Bardzo współczułam głównym bohaterom, w duchu modląc się o to, aby mnie nigdy nic takiego nie spotkało. Porzucając wątek paranormalny, historia rodziny Shea nie należy do szczęśliwych.




A.J. No trzeba przyznać, że ta rodzina miała zdumiewająco dużego pecha. Nie wiem, czy to trudne czasy, bo początek XX wieku, czy co? Autorka mistrzowsko postąpiła z tą historią, nakręcając do entej potęgi spiralę strachu i niepewności, a także nie negując tego, że to świat nieodłącznie związany z magią. Miejsca przeklęte istnieją, może jakieś potwory również…

A.W. Jennifer McMahon stworzyła tę historię wręcz idealnie, ponieważ świetnie połączyła świat realny ze światem magicznym. Wielokrotnie miałam ochotę spakować się i wyjechać do West Hall, dotrzeć na Czarcią Łapę i samemu przekonać się czy to miejsce faktycznie jest pełne niebezpieczeństw i niewyjaśnionych zjawisk.

A.J. Wprawdzie zadawałam sobie pytanie, czy West Hall jest takie mroczne, ale nie miałam najmniejszej ochoty się o tym przekonywać. Szczególnie, że jestem wyczulona lekko na cudze duchowe energie, a duchy, które latały po Czarciej Łapie z pewnością do przyjaznych nie należą.

A.W. Mnie zawsze ciągnęło do nadnaturalnych zjawisk, co często jest powodowane nadgorliwą ciekawością. Więc miałabym ochotę sprawdzić, co też takiego miało miejsce w West Hall – gdyby autorka inspirowała się prawdziwą historią lub legendą. Niestety nie udało mi się tego potwierdzić, aczkolwiek miasto West Hall w stanie Vermont w USA jest jak najbardziej prawdziwym, istniejącym miejscem. A jak ci się podobało przeskakiwanie akcji pomiędzy teraźniejszością a przeszłością?

A.J. Skakanie w czasie… historia ułożyła się w logiczną całość, ładnie układa w głowie wydarzenia, tylko problematyczne okazało się, że im bliżej końca, tym bardziej przewidywalna akcja. Być może przez te retrospekcje.

A.W. Na początku było to jak najbardziej pomocne, intrygowało, zachęcało do dalszej lektury i poznania całej historii. Mam podobne odczucia – im bliżej końca tym akcja stawała się przez to coraz bardziej przewidywalna, jednak autorka pozostawiła kilka wątków, których trudno było się domyślić, nawet znając już historię z 1908r. w całości.

A.J. Dla mnie to za mało, aby całość była świetna. Wprawdzie końcówka napawa lekkim niepokojem, ale nie czułam się nią usatysfakcjonowana. Za to tylko za sam początek jestem w stanie przyznać jej 8/10, choć szkoda, że powieść jest lekko nierówna w sensie fabularnym, bo jeśli na początku aż mnie straszyła, to na końcu nieco nudziła.

A.W. Mnie osobiście nie przestraszyła ani razu. Podczas czytania towarzyszyły mi dreszcze niepokoju i ciekawość, powodowana aurą tajemnicy, jednak nie znalazłam w „Zimowych dzieciach” nic przerażającego. Spodobała mi się ta historia głównie z powodu takiego skonstruowania fabuły, że stała się ona interesująca w takim stopniu, żeby „przyssać się” do niej na długie godziny. Czytałam wiele powieści tego typu i nie każdemu autorowi udaje się zachować nutkę tajemnicy od początku do końca. McMahon dość dobrze udał się ten zabieg.

A.J. Podsumowując, książka jest warta obczajenia.

A.W. Zdecydowanie!

Już niedługo pojawi się recenzja :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz